Halko!
Od wyjścia Ikorii na platformach on-line minęły już trzy tygodnie i przez ten czas cały medżikowy światek nie może przestać dywagować nad najbardziej kontrowersyjną innowacją WotC od czasu phyrexian many. Jest nią nowa mechanika companion, która pozwala nam po spełnieniu warunków na zastąpienie jednego miejsca w sideboardzie stworem, którego możemy rzucić raz na grę tak, jakby znajdował się w naszej ręce. Co to oznacza w praktyce?
Dwie główne zalety grania z kompanem to rozpoczęcie gry z dodatkową kartą “na ręce” oraz pewność, że będziemy mieli dostęp do wybranego przez nas towarzysza w dosłownie każdej grze, co pozwala na budowę talii w sposób, który maksymalizuje użyteczność danego stworka.
Jak wiadomo, każdy medal ma dwie strony, i nie inaczej jest w przypadku companionów. Wielu graczy podchodzi do nich sceptycznie, a często padają mocne stwierdzenia typu “złamanie zasad gry”, “koniec MTG” czy “teraz wszyscy będziemy grali EDH”.
Osobiście nie uciekałbym się do używania tak ekstremalnych zwrotów, a szczególnie tego trzeciego, ale w ostatnich latach masowa histeria połączona z płaczem o końcu MTG i prośbach o bany to ulubione zajęcie medżikowców, szczególnie nasilające się kwartalnie wraz z wyjściem nowego dodatku. Nie trzeba patrzeć w przeszłość dalej niż na ostatnią serię regionalnych Players Tourów w Pioneerze, po których podobno format był nie do naprawy, miał tylko dwie talie, UB Invertera i Lotus Breacha, a bukmacherzy odmówili przyjmowania zakładów na bany, bo eksperci z Twittera orzekli, że szanse na nie przekraczają 100 procent.
Przewijamy taśmę z powrotem do mrocznej teraźniejszości, gdzie przez trzy miesiące WotC nie popełniło żadnych aktualizacji pioneerowej banlisty, do formatu, który jest cieniem dawnego siebie, gdzie jedyne co można zobaczyć to Duel Deck: Inverter vs Breach, co pokazuje poniższy screen z Goldfisha:
Niektórzy mogą zarzucić mi, że ten słynny hindsight jest zawsze 20/20 i że teraz, wiedząc, jak wszystko się potoczyło, wyśmiewam wszystkich wieszczów apokalipsy, która jakimś niewytłumaczalnym cudem nie nadeszła, ale NA PEWNO będzie miała miejsce przy następnym potknięciu R&D. Moim zdaniem powód, dla którego się tak nie stanie, jest także powodem, dla którego ludzie biadolą o bany w drugim czy trzecim tygodniu nowego formatu: obecnie hivemind medżikowy zbiera i przetwarza informacje w znacznie krótszym czasie, niż miało to miejsce jeszcze cztery czy pięć lat temu. Efektem tego jest szybsze “rozwiązywanie” formatów, ale także sprawniejsze odpowiadanie na takie zjawisko, co w rezultacie powoduje, że wszystko jest bardziej dynamiczne niż kiedyś, a miesiące spędzone na poszukiwaniu optymalnych wersji talii zmieniły się w dni. Istotna jest tu także zwiększona dostępność do kart online, czy to dzięki wszelakim rentalom na Modo, czy dzięki grindowaniu Areny. O tym drugim nie wiem za dużo, ale podejrzewam że łatwiej jest zmienić deck na Arenie niż w papierze, szczególnie przy ograniczonym budżecie. W wyniku tego więcej graczy szybciej przerzuca się na Najlepszy Deck™, a metagame stała się bardziej wrażliwa na fluktuacje i ma większą tendencję do skupiania się wokół Najlepszego Decku™, nawet jeżeli tylko na jeden weekend.
No dobrze. Zboczyłem nieco z tematu, ale uważam, że zauważenie tego, jak często dochodzi do hiperbolizacji przy dyskusjach o MTG i nie tylko, jest pierwszym krokiem w stronę przeciwdziałania temu, w moim odczuciu, szkodliwemu zjawisku. Ale nie o tym miało dzisiaj być, więc czas na powrót do tematu.
Żeby zrozumieć istotę companionów, trzeba moim zdaniem na początku porozmawiać o koszcie utraconych korzyści (ang. opportunity cost). Czym właściwie on jest? Z pomocą spieszy nam Oxford Dictionaries z bardzo zwięzłą definicją:
Najczęściej słyszanym przeze mnie stwierdzeniem w dyskusji na temat companionów jest jakaś wariacja “nie ma powodu, żeby nie grać companionem”. W tym miejscu należy przypomnieć sobie definicję przytyoczoną wyżej i zapytać siebie: “czy faktycznie nie ma?”.
Koszt utraconych korzyści jest moim zdaniem jednym z najważniejszych, jeżeli nie najważniejszym, aspektów MTG, szczególnie podczas budowania talii. Ponieważ istnieje minimalna ilość kart w talii, która, w większości przypadków, jest też maksymalną zalecaną ilością, każda karta ma swój koszt w postaci 1/60 miejsca w decku. Companiony łamią powyższą zasadę – w zamian za 1 z 15 miejsc w sideboardzie nie musimy dodawać tej karty do startowej sześćdziesiątki, co łamie fundamentalną zasadę deckbuildingową przytoczoną powyżej. W ramach balansu, każdy z towarzyszy ma mniej lub bardziej restrykcyjny warunek, który jest niczym innym jak kosztem utraconych korzyści.
Krótka notka od autora: dalsze rozważania w tym artykule będą przedstawione w kontekście moderna. Przyznam się bez bicia, że od wyjścia Ikorii nie tknąłem palcem innych formatów, więc nie czuję się na tyle kompetentny, żeby o nich pisać. Z tego, co zaobserwowałem na twitterze i streamach, standard i pioneer z companionami nie mają się źle, a z moich dyskusji z redakcyjnym kolegą Alanem wiem, że sprawa companionów w legacy ma się podobnie jak w modernie.
W pierwszej kolejności należy znaleźć punkt odniesienia, którym w tym przypadku jest modern sprzed Ikorii, po banie Once Upon a Time. W ramach odświeżenia pamięci sięgnąłem po artykuł Sodka na ten temat, który możecie znaleźć tutaj. Tomek przedstawia najlepsze talie starego moderna, które były znacznie potężniejsze niż alternatywy i znacznie ograniczyły ilość grywalnych talii. To ostatnie zdanie to już moje odczucia i interpretacja, proszę nie winić Sodka, jeśli się z nimi nie zgadzacie. Te talie to Bant Uro, Urzo (najczęściej RUG), Jund i Primeval Titan decki. Mimo tego, że Tytan kryje w sobie 3 lub 4 archetypy, większość gier w tamtym formacie sprowadzała się do escapowania Uro, a z czasem talie takie jak Burn czy Prowess przestały regularnie pojawiać się w czołówkach turniejów.
Popatrzmy teraz na obecny format. Tytan dalej dobrze sobie radzi, o czym świadczą wyniki z ostatniego weekendu na modo. Z tego miejsca pozdrowienia i gratulacje dla Warszawskiej Kliki Amuleciarzy za zajęcie dwóch miejsc w top8 sobotniego Challenge’a. Urzo przygarnął dodatkowe 20 kart wraz z Yorionem i ma się dobrze, a nawet bardzo (m.in. oba miejsca w finale wspomnianego wyżej turnieju), a Jund przeszedł na ciemną stronę mocy i zaakceptował błąkającego się po okolicy kota z dwoma ogonami jako swojego zbawcę i nadzieję na utrzymanie się w formacie. Ze starej gwardii ze zmianami najgorzej poradził sobie Bant, który z najbardziej popularnego wyboru stał się zaledwie jedną z wielu talii. Jednocześnie do łask wróciło pokaźne stadko archetypów, m.in. Burn/Prowess, Grixis Delver, Ub/x control, Devoted Druid oraz Hardened Scales. Wszystko jest super, mamy teraz przynajmniej 5 dodatkowych dobrych opcji, ale jednak wszyscy ciągle narzekają. Powodem tego jest karta, którą zaadaptowały wszystkie powyższe archetypy, a także Jund:
Fakt, że praktycznie wszystkie talie, które chcą grać w uczciwy medżik, korzystają obecnie z pomocy Lurrusa, stał się najbardziej uciążliwym rzepem na ogonie hordy malkontentów, która w powyższym kocie widzi wszystko, co najgorsze w MTG. Z niezrozumiałego dla mnie powodu zostało stworzone pojęcie “Lurrus decku”, którego użytkownicy narzekali na topki turniejów gdzie znajdują się tylko “Lurrus decki”, nie bacząc na to, że oprócz kota i 4 kopii Mishra’s Bauble opisane wcześniej archetypy łączy niewiele. Moim zdaniem wszyscy, którzy twierdzą, że Lurrus odesłał do lamusa talie, które nie mogą go wykorzystać, patrzą na zaistniałą sytuację z odwrotnej strony, niż należy. Fair decki, które nie spełniają warunków postawionych przez koszmarnego kota, nie były grywalne przed wyjściem Ikorii, więc nie ma powodów, żeby były grywalne teraz bez żadnych nowych wzmocnień. W modernie od lat królują tanie karty za 1 i 2 mana, więc Lurrus naturalnie wskoczył do talii, które już wcześniej były dobre, a teraz dostały dodatkowe wzmocnienie. Słyszałem narzekania typu “jak mam teraz wygrać moim UR Tempo przeciwko Lurrusowi?”, na co odpowiadam “czemu miałbyś wygrywać UR Tempo z czymkolwiek, jeżeli wcześniej było słabe? Co się zmieniło?”. W tym miejscu należy przypomnieć sobie o koszcie utraconych korzyści: kluczowym czynnikiem w adaptacji kota we wspomnianych taliach był niski koszt tej operacji. Nie twierdzę, że Lurrus nie jest potężną kartą, ale porównajmy sobie jego efekt na stole do Uro czy Oko. To, w jakim stopniu czarno-biały towarzysz oddziałuje na pulę grywalnych kart i talii w formacie, czy samą rozgrywkę, nie jest nawet bliskie temu, co miesiąc temu robił Uro, nie mówiąc już o Oko. Z tego powodu talie, które wcześniej były grane i musiałby wykonać za dużo poświęceń dla Lurrusa najzwyczajniej w świecie nim nie grają (np. Bant). Mam nadzieję, że to wytłumaczenie wystarczy wszystkim tym, którzy uważają, że metagame w modernie jest teraz “tragiczna”, “monotonna” i “zdefiniowana przez jedną talię”.
Drugim najczęściej stawianym pod adresem companionów zarzutem obok homogenizacji metagame są powtarzalne play patterny spotęgowane przez gwarantowany dostęp do towarzysza w każdej grze. Jest to po części prawda, lecz także problem, który można rozwiązać w stosunkowo łatwy sposób, który został zastosowany, świadomie bądź nie, w przypadku Lurrusa. Warunek konieczny do spełnienia dla danego companiona wyklucza możliwość grania dodatkowymi kopiami w maindecku. W ten sposób powstaje ciekawa dynamika, w której opieramy w pewnym stopniu talię o konkretnego stwora, którego mamy zawsze do dyspozycji, jednakże tylko w jednej sztuce. Zmusza to do dużo bardziej uważnego grania niż miało to miejsce ostatnimi czasy. Weźmy jako przykład przytaczanych już wielokrotnie Oko i Uro, ale także Teferiego, Nissę, czy przeważającą część pozostałych zagrożeń, które zostały wydrukowane w ostatnim roku, dwóch. Wszystkie te karty są trudne do usunięcia (większość to planeswalkerzy), wszystkie mają efekt na wejściu, każde może samodzielnie (dyskusyjne w przypadku Teferiego) zdominować rozgrywkę, i do każdego możemy mieć dostęp w czterech sztukach. Wynikiem tego typu designu jest wspomniany w tytule battlecruiser Magic, w którym każde zagrożenie jest w stanie zesnowballować samodzielnie grę. Nie istnieje realny powód, żeby nie grać wszystkiego w krzywą. Mamy więcej zagrożeń niż many, więc osoba, która bardziej wydajnie wykorzysta manę najczęściej wygrywa, co daje dodatkową przewagę przy rozpoczynaniu rozgrywki. Jedynym sposobem na wygranie gry jest często zrobienie czegoś “większego” niż przeciwnik. Teraz dla porównania popatrzmy na Lurrusa: samo zagranie kota w stół bez karty w grobie do wrócenia jest średnio imponujące. Nie warto zagrywać go w trzeciej turze i trzymać kciuki “że siądzie”, ponieważ nie możemy dobrać kolejnej kopii, a wydawanie jak największej ilości many też przestaje być aż tak kluczowe, ponieważ większość kart w talii jest tania ze względu na obostrzenie Lurrusa. Efektem tych wszystkich zmian są dużo mniej wymykające się spod kontroli gry, które najczęściej wygrywa gracz, który lepiej gospodaruje dostępnymi mu zasobami. Należy też zwrócić uwagę na to, że funkcja Lurrusa jest różna w zależności od talii. Co prawda zdecydowana większość koto-decków gra 4 Baublami i ten element rozgrywki może być powtarzalny, ale poza tym rola Lurrusa np. w Jundzie jest zupełnie inna od tej w Burnie, Devoted Druidzie czy Scalesach.
Ostatnią kwestią, która jest absolutnie kluczowa, jest moim zdaniem to, czy WotC dodrukują kolejne companiony, czy zaserwowany nam hołd dla EDH jest jednorazowym wybrykiem pokroju phyrexian many. Jeżeli nie uświadczymy większej ilości towarzyszy, to szansa na to, że gameplay z nimi związany stanie się monotonny jest drastycznie większa, lecz dalej moim zdaniem daleko tu od pewnika. W przeciwnym przypadku wraz ze zwiększaniem się dostępnych opcji każdy archetyp będzie stopniowo zyskiwał dostęp do rosnącej ilości możliwych towarzyszy, co moim zdaniem doda ciekawego wymiaru do rozgrywki. Pamiętajmy, że już nie raz WotC dodawało nowy element do MTG, i nie raz pierwsze próby były, delikatnie mówiąc, niezbalansowane. Istnieje szansa, że Lurrus jest wśród companionów tym, czym Skullclamp był wśród equipmentów albo Smuggler’s Copter wśród wehikułów i że następne podejścia R&D do tego tematu będą bardziej stonowane. To wszystko pozostaje dla nas ciągle niewiadomą, więc chciałbym zakończyć ten artykuł następującymi słowami: bądźcie cierpliwi, nie wołajcie na prawo i lewo o bany, tylko cieszcie się tym, jak unikalny jest teraz modern.
Spodobał Ci się ten wpis?
Jeśli chcesz czytać takich więcej, doceń naszą pracę i następne zakupy z ulubionej karcianki zrób w naszym sklepie. Każdy zakup to procent dla naszej redakcji, co przekłada się na rozwój serwisu. Dzięki, że jesteś!