W dniach 30.09-02.10 odbył się LMS Amsterdam. Na wyjazd zdecydowałem się w ostatniej chwili. Trudno było podjąć decyzję wcześniej, bo LMS Amsterdam zostało ogłoszone przez Legacy bardzo późno. Bilet na samolot kupiłem dopiero we wtorek przed eventem. W ogóle nie pojechałbym, gdyby nie moja żona. W weekend rozmawialiśmy sobie o moich planach wyjazdów na turnieje i o tym, że realistycznie wszystkie eventy, na które pojadę będą w pionierze.
– Pioniera? A gdzie pograsz w moderna?
– W Amsterdamie za tydzień jest turniej.
– (wielkie oczy) No to leć, nocleg przecież masz.
– … RZECZYWIŚCIE!

W ten oto sposób zwaliłem się na głowę koleżance ze studiów. Na szczęście/nieszczęście magicowcy nie są wymagającymi gośćmi, bo cały dzień ich nie ma. Na drogę powrotną umówiłem się z Laplasjanem i Rafałem Przybyłą, którzy do Amsterdamu przyjechali autem. Niestety nie udało mi się wpasować logistycznie w tę stronę, dlatego leciałem samolotem.
Miejscówka, w której graliśmy, była położona w całkiem malowniczym miejscu — nad kanałem, których tam pełno. Można było sobie usiąść na ławeczcę, odetchnąć. Obok site jest duży sklep spożywczy, więc zaopatrzenie żywnościowe było również zapewnione. W środku również hala prezentowała się ciekawie, z dużą ilością światła wpadającego przez okna.
W środę, gdy wrzucałem moją decklistę na mtgmelee, systemu do zarządzania turniejami, zapisanych na main event było osiem osób. Okazało się, że wszystkich graczy było sto trzydzieści czterech, więc był to jak do tej pory najmniejszy turniej takiej rangi. Jednak faktyczny stan graczy był nieparzysty, bo Laplasjan miał bye w pierwszej rundzie, więc nie do końca rozumiem, co tam się stało. Organizacyjnie i finansowo to na pewno była duża wtopa dla Legacy, bo prawie połowa uczestników dostała po prostu zwrot wpisowego, albo więcej. Pod względem metagame, ten turniej też wyglądał trochę na duży FNM z miksem tierowych i nietierowych decków na wysokich stolikach. Do najciekawszych rzeczy, które widziałem należały RG Saga z Tarmogoyfami i Zuran Orb, czy Yorion deck z Bring to Light i Spellstutter Sprite – zakładam, że pod Eladamri’s Call.
Jeszcze trochę o organizacji – sam turniej był, tak samo jak w Kopenhadze, przeprowadzony płynnie i bez problemu. Mtgmelee jest spoko, serduszko dla sędziów, casterów, pracowników Legacy na site. Niestety zawalili sobie z ogłoszeniem terminu tak późno oraz samym terminem, bo w Amsterdamie odbywały się wtedy mistrzostwa świata w siatkówce kobiet (chyba, albo coś podobnego). Mogło to się przyczynić do bardzo wysokich cen noclegów. No i taki turniej dwa tygodnie po Paryżu sprawia że mnóstwo ludzi, którzy grali tam, nie pojawiło się tutaj. A szkoda, bo te imprezy są naprawdę super. Dodatkowo do środy byłem błędnie przekonany, że kwalifikuję się do Sofii. Na szczęście moi kumple z TinStreetBoys ogarniają świat nieco lepiej niż ja. Chodzi mi o to, że może powinni też postarać się bardziej, jeśli chodzi o komunikację? A może to tylko moje nieogarnięcie. Trudno powiedzieć. Zagrałbym tak czy tak.
Wydaje mi się jednak, że Legacy stara się ulepszać te eventy, dodali na sezon drugi nagrody dla top 8 w postaci lotów i pobytu w Neapolu, na Warszawę side eventy mają wyglądać lepiej. Dla mnie wygląda na to, że są bardzo niedoświadczeni w tego typu rzeczach i coś szwankuje gdzieś na wysokim poziomie decyzyjnym. No ale mówię to według zasady nie znam się, to się wypowiem, a tak naprawdę mogę powiedzieć tylko, że same turnieje były dla mnie niesamowitym doświadczeniem.
Polska reprezentacja przyjechała z dwoma młotkami i scamem.
Troszeczkę zmieniłem decklistę w porównaniu z Kopenhagą – wrzuciłem Kaldra Compleat do main decku w miejsce Sword of Fire and Ice, a za Cranial Plating wpadł drugi Blacksmith’s Skill. Z sideboardu wyleciał Mortarpod i On Thin Ice, a weszły Hallowed Moonlight jako hate na Creativity, Yawgmotha, i Scam oraz trzeci Blacksmith’s Skill — to naprawdę dobra karta. Zmiany oceniam pozytywnie. Mainowa Kaldra Compleat parę razy uratowała mi tyłek, tak samo zresztą jak Blacksmith’s Skill, choć czasem brakowało mi Cranial Plating pod Steelshaper’s Gift. Pewnie utnę go do jednej sztuki i spróbuję pograć z Giver of Runes. Teraz gram wersją pomiędzy listą CrusherbotBG a tą bardziej stockową i wciąż nie jestem pewny, która jest bardziej sensowna. Na szczęście niezbyt to przeszkadza rdzeniowi decku, po prostu robi swoje.
LMS Amsterdam – day 1
Runda pierwsza – Heliod Company
Sobota rano i już humor popsuty. G1 i G2 nie były ciekawe, wygrane z dużą przewagą po jednej stronie. W pierwszej grze przeciwnik nie dobrał trzeciego landa, w drugiej miał bardzo szybkie combo przy moim mulliganie do pięciu. W trzeciej, po zagraniu Force of Vigor w Shadowspear i Kaldra Compleat oraz moim ataku Kaldrą z podpiętym młotkiem, przeciwnik został na trzech punktach życia i z Heliodem oraz Conclave Mentorem na stole. Spytałem „Do you have it?”, na co on odpowiedział „Let’s see”, zagrywając Collected Company. Niestety, miał Spike Feedera i zabił mnie nieskończenie dużym Mentorem.
0-1
Runda druga – Amulet
Również niezbyt dobry matchup, ale jednak lepszy niż Heliod. W G1 zobaczyłem cztery Amulet of Vigor, na szczęście niepoparte zupełnie niczym, więc mogłem sobie po prostu wjeżdżać Kaldrą. W G2 przeciwnik miał wszystko, nie za bardzo mogłem coś zrobić. W G3 zatrzymał bardzo reaktywną rękę z dwoma FoV oraz Engineered Explosives. Ja miałem za to niezniszczalną Kaldrę. Udało mi się też usunąć jego pierwszy Amulet of Vigor oraz Urza’s Saga białym marszem, nie zobaczyłem w tej grze Primeval Titana.
1-1
Runda trzecia – Yorhinos
W sumie był to mecz bez specjalnej historii. Udało mi się mieć w dwóch grach więcej zagrożeń niż przeciwnik miał odpowiedzi. W jednej zaś trzech Teferi, Time Raveler bouncujących moją Urza’s Saga skutecznie mnie spowolniło.
2-1
Runda czwarta – Scam
Między grami dostaliśmy deck check, więc w międzyczasie dowiedziałem się, że mój przeciwnik jest commanderowcem, który ze swoją playgrupą stwierdził trzy tygodnie temu, że potestują moderna i przyjadą na turniej. Widać było, że jeszcze ma swój deck nieograny. W obu grach nie stawiał oporu.
3-1
Runda piąta – Burn – Frank Karsten
Fajnie było zagrać na specjalistę od statystyk magicowych. Sympatyczny gość. Pogadaliśmy sobie o formatach oraz tym że wrócił do moderna po długiej przerwie i dlatego przyszedł z Burnem. W pierwszej grze zobaczyłem Inspiring Vantage w Ragavana, więc bardzo się zdziwiłem. Frank został na jednym lądzie i zagrał jeszcze Goblin Guide oraz Monastery Swiftspear. Sprawę załatwił Ornithopter z młotkiem i Shadowspear. Druga gra była już dużo ciekawsza. Zawieszony Rift Bolt, potem Eidolon of the Great Revel, którego usunąłem March of Otherworldly Light, usuwając kartę z ręki, żeby zagrać go z mana value cztery, unikając w ten sposób triggera Eidolona. Frank zagrał drugiego Eidolona, a ponieważ dostał dużo obrażeń z lądów i coś z moich ataków, został na dwunastu punktach życia. U mnie w stole była Urza’s Saga na drugim chapterze oraz Sigarda’s Aid. Wyszukałem więc Gingerbrute, zagrałem Stoneforge Mystic w młotek i zostawiłem Franka na jednym punkcie życia. Nie pamiętam dokładnie, jak skończyłem tę grę, ale to była decydująca tura.
4-1
Runda szósta – Domain Zoo
Mój przeciwnik dostał się do top 8, miejscowy młodziak, chyba na swoim pierwszym większym turnieju. Grał jednak bardzo dobrze, nie dało się z niego nic wyczytać, przypominał mi mnie, gdy byłem młody.
Pierwsza gra była bardzo długa, wymienialiśmy się zasobami, przeciwnik miał dużo removalu, obaj trochę floodziliśmy. Ostatecznie atakował mnie dwoma Territorial Kavu i miałem jedną turę na dobranie equippera z czterema młotkami na ręce. Dobrałem Paladyna, młotek został skontrowany Stubborn Denial. Na szczęście drugi udało mi się założyć na Inkmoth Nexus i wygrać. W drugiej grze obaj zmuliliśmy do pięciu. Na szczęście moja piątka była doskonała, a jego — wręcz odwrotnie.
5-1
Runda siódma – Grixis Food
Matchup mam ograny, bo mój brat gra Esper Food, młotek ma tutaj dużą przewagę. G1 w ogóle nie zależała ode mnie. Po prostu przeciwnik nie dobrał Asmo ani Time Sieve, a ja sobie atakowałem dużymi stworkami. G2 ja do sześciu, przeciwnik do pięciu – jeden ląd z Asmo. Bardzo dobry keep na mnie, ale miałem March of Otherworldly Light na Asmo i Pithing Needle z sagi na Underworld Cookbook.
6-1
Chyba po tej rundzie poszedłem do Titusa Luntera, żeby podpisał mi Sagi — są teraz piękne.
Runda ósma – Scam
Tym razem przeciwnik wiedział co robi. Dostałem w tyłek po długich grach, gdzie wydaje mi się, że nie mogłem nic poradzić.
6-2
Runda dziewiąta – Mirror
G1 mull do pięciu z bardzo dziwną ręką – Puresteel Paladin, Springleaf Drum, Inkmoth Nexus, Esper Sentinel, Plains. Chyba byłem na play. W każdym razie przeciwnik miał przewagę w kartach, na stole, jednym słowem: wszędzie… ale głupio zaatakował. W drugiej turze dobrany kolejny Drum pozwolił mi wrzucić wszystkie karty z mojej ręki na stół. Przeciwnik zaatakował Ornithopterem z młotkiem i dzidą i wystawił się na to, że jeżeli dobiorę młotek, albo Steelshaper’s Gift, to wygrywam. No i dostałem młotek z topa!
W drugiej grze, to ja miałem przewagę wszędzie. Często w mirrorze, jeżeli jeden z graczy nie wygrywa w drugiej turze, to wygrywa ten, kto pierwszy ma na stole Puresteel Paladin. Tak było i w tym wypadku. Zrobiłem ogromną przewagę na boardzie, uważałem żeby nie popełnić błędu mojego przeciwnika z G1 i wygrałem.
7-2 i koniec dnia pierwszego, skończyłem na dziesiątym miejscu jako najgorszy z ilością dwudziestu jeden punktów. Moi przeciwnicy z pierwszych dwóch rund przegrali chyba wszystkie swoje mecze.

Day 2
Runda dziesiąta – Yawgmoth na feature match
Na głównym stoliku streama grały dwa grindy decki, więc chyba casterzy popełnili błąd nie wrzucając nas pierwszych, bo to jest raczej matchup, który rozgrywa się dość szybko. G1 udało mi się wygrać Kaldrą z młotkiem, a w G2 Mana Tithe w Wall of Roots przeciwnika spowolniło go na tyle, że nie zagrał nic w trzeciej turze. Miałem miejsce, żeby zebrać kombo bez żadnych blokerów. Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego początku drugiego dnia turnieju.
8-2
Runda jedenasta – Murktide – Sam Rolph
Powiem tyle, że od kiedy wydrukowano Ledger Shreddera ani razu nie przegrałem tego matchupu. Sam grał co prawda również Dragon’s Rage Channeler, co jest gorsze dla Hammera, jako że DRC lepiej robi tempo, ale udało mi się wygrać dzięki Blacksmith’s Skill i Sword of Fire and Ice po side.
9-2
I tutaj odcięło mi paliwo. Dwa kolejne mecze przegrałem na własne życzenie.
Runda dwunasta – Scales
Jeden z moich dwóch meczy, które można obejrzeć na streamie. Przeciwnik był na play i zagrał Hardened Scales w Walking Ballista. Ja miałem w pierwszej turze Springleaf Drum, potem Stoneforge Mystic w Sigarda’s Aid. Przeciwnik w swojej turze zagrał Throne of Geth. Ja w swojej stwierdziłem, że muszę się jakoś pozbyć Balisty, bo mnie wystrzela. Zagrałem więc Paladyna i przeszedłem do ataku Mistyczką. Przeciwnik oddał priorytet, więc zagrałem młotek. Z młotkiem na stacku poświęcił Throne of Geth dla proliferate. Odpowiedziałem Blacksmith’s Skill w Paladyna, żeby musiał poświęcić Ballistę, gdyby chciał go zabić. Skill został rozpatrzony, teraz proliferate. Stwierdziłem, że wolę, żeby zabił mi w następnej turze Paladyna poświęcając Balistę, niż mieć chłopa 12/12 na stole. Z Sigarda’s Aid wycelowałem w Mistyczkę, którą zabił w odpowiedzi. Niestety przeciwnik przechytrzył mnie i zamiast poświęcić Balistę za paladyna, dograł ląda i położył na niej dwa countery, po czym go zabił. Reszta to już tylko liczenie counterków.
W G2 nie było gry. Dismember w Mistyczkę, która wyszukała Kaldrę zupełnie pokrzyżował mi plany.
9-3
Runda trzynasta – Scam
G1 była znowu długa i grindowa. Miałem na stole jakieś zeromanowe stwory i musiałem dobrać coś z topa, żeby cokolwiek zrobić. Dobrałem Sagę, zrobiłem dwa konstrukty i znalazłem Shadowspear, co dało mi przewagę na stole. Niestety, z dwoma Memnite i Ornithopterem nie przepiąłem Shadowspear na zerodropy, co sprawiło, że moje konstrukty nagle zrobiły się malutkie i nie mogły atakować przez Fury, którą przeciwnik dobrał z topa. Potem flipnął się Fable of the Mirror Breaker i już nie dałem rady nic zrobić. W G2 keepnąłem ciekawego onelandera i nawet miałem szansę na wygraną, ale przeciwnik dobrał zbyt dużo removalu, żeby mi się to udało.
9-4
Tutaj zdałem sobie sprawę, że chyba coś nie tak z moim myśleniem i poszedłem kupić Colę.

Runda czternasta – Living End, wciąż walczę o top 8
Gdy przeciwnik zrobił cycling Striped Riverwindera, straciłem nadzieję. Myślałem, że gra czymś innym, wcześniej nie zauważyłem, co to za deck. Pierwsza gra poszła szybko na jego korzyść. Nie pamiętam jaką rękę keepnąłem w G2, ale przeciwnik z Griefa wyrzucił mi Paladyna do grobu. Stwierdziłem więc, że mam szansę, bo będę mógł podpinać rzeczy po Living Endzie. W drugiej turze wyszukałem Kaldra Compleat, a w trzeciej wrzuciłem ją do gry. Miałem też na stole wystarczająco dużo noncreature artefaktów, że po Living Endzie miałbym metalcraft. Wydaje mi się, że miałem tą grę pod kontrolą. Przeciwnik nie dobrał kaskadera, więc dobiłem go Kaldrą z młotkiem.
G3 była nietypowa. Keepnąłem czterolandera z Drannith Magistrate, Gingerbrute i Memnite, dobierając z topa Sigarda’s Aid. Oczywiście Magistrate w pierwszej turze dostał Griefem, a Sigarda’s Aid — Force of Negation. Sprawiło to jednak, że przeciwnik został z trzema kartami w ręce bez cyclerów i tylko Griefem w grobie. Ja zagrałem więc moje dwa stwory, Memnite i Gingerbrute, a w międzyczasie dobrałem jeszcze Urza’s Saga. Z końcem tury przeciwnika poświęciłem Wpierniczka, żeby dostać trzy życia, na co on odpowiedział Violent Outburst zapominając chyba, że Ciastek i tak wróci do gry i nie czekając na moje konstrukty z Sagi. Miałem na to nadzieję, bo na ręce miałem same landy, więc Grief też nic nie zrobił. Z topa dostałem drugiego Drannith Magistrate, porobiłem tokeny i wyciągnąłem tę grę. Poczułem się po niej tak, jakbym uniknął kata i musiałem zadzwonić do żony, żeby się uspokoić. Niesamowite uczucie.
10-4
Runda piętnasta – Yawgmoth
Wiedziałem na co gram już przed rundą, przeciwnik nie wiedział czym gram ja. Zaproponował remis, bo już był w topce. Po długim myśleniu nad standingami stwierdziłem, że nie chcę, by moja szansa na top 8 była zależna od innych (a istniała sytuacja, że mogłem tam nie trafić). Albo wygrywam, albo nie. Mówię sobie, że to była prawidłowa decyzja.
Niestety, nie udało się drugi raz wygrać na ten matchup. Gry były nieciekawe, dostałem dwa razy w czwartej turze kombo. Gdzieś w trakcie zaproponowałem przeciwnikowi, że może by mi dał wina, bo hammer w topce to dla niego dobrze, lecz niestety wolał być pierwszy w standingach.
10-5 i jedenaste miejsce.
Tak więc w sumie świetnie. Spełniłem swój plan na ten wyjazd, na który w ogóle nie miałem pojechać. Laplasjan zrobił top 4 w Classic Qualifierze drugiego dnia, Rafał Przybyła też wszedł do top 32, tak więc wszyscy w pieniądzach, finansowo na plus, no i cała polska reprezentacja jedzie do Neapolu grać Standard! I chyba największą zaletą tego sukcesu jest to, że mogę całkowicie zignorować turnieje RCQ w sklepach, albo iść sobie grać dla czystej przyjemności jakąś Lantern Control albo Myr Retriever Combo.
Chciałbym jeszcze podziękować mojej żonie i ekipie TinStreetBoys za wsparcie. Jesteście super!
Spodobał Ci się ten wpis?
Jeśli chcesz czytać takich więcej, doceń naszą pracę i następne zakupy z ulubionej karcianki zrób w naszym sklepie. Każdy zakup to procent dla naszej redakcji, co przekłada się na rozwój serwisu. Dzięki, że jesteś!